Większość z Was czytała zapewne "Zieloną Milę" Stephena Kinga, lub przynajmniej widziała filmową adaptację jego powieści. Mogliście jednak nie wiedzieć, że do napisania tej książki King został zainspirowany prawdziwymi wydarzeniami. Jak to często też bywa, rzeczywistość okazała się bardziej szokująca od fikcji. A to dlatego, że prawdziwy John Coffey, chłopak o nazwisku George Stinney, miał zaledwie 14 lat.
23 marca (gdzieś przeczytałam, że właściwie 24, lecz nie ma to zbyt dużego znaczenia) 1944 roku w niewielkim miasteczku Alcolu w Karolinie Południowej zaginęły dwie dziewczynki: jedenastoletnia Betty June Binnicker, oraz jej koleżanka, siedmioletnia Mary Emma Thames. Dziewczynki jeździły po okolicy na rowerach i zbierały kwiaty. Tego popołudnia George i jego siostra Amie wypasali krowę na łące w pobliżu ich domu. W pewnymi momencie zostali zaczepieni przez Betty i Mary, które szukały w okolicy kwiatów passiflory. Rodzeństwo jednak nie wiedziało, gdzie rosną takie kwiaty, więc dziewczynki odjechały.
Gdy Betty i Mary nie wróciły wieczorem do domów, rozpoczęły się poszukiwania, w których wzięła udział spora część miasta. Gdy wieść o zaginięciu dotarła do rodziny Stinney, George powiedział rodzicom, że on i Amie spotkali wcześniej dziewczynki na łące. George i jego ojciec tego wieczoru dołączyli do poszukiwań. Dopiero rano, po wschodzie słońca, natrafiono na ciała Betty i Mary. Dziewczynki leżały w płytkim rowie, koło torów kolejowych przebiegających przez miasto.
Gdy Betty i Mary nie wróciły wieczorem do domów, rozpoczęły się poszukiwania, w których wzięła udział spora część miasta. Gdy wieść o zaginięciu dotarła do rodziny Stinney, George powiedział rodzicom, że on i Amie spotkali wcześniej dziewczynki na łące. George i jego ojciec tego wieczoru dołączyli do poszukiwań. Dopiero rano, po wschodzie słońca, natrafiono na ciała Betty i Mary. Dziewczynki leżały w płytkim rowie, koło torów kolejowych przebiegających przez miasto.
Nie przetrwało zbyt wiele szczegółów dotyczących sprawy, jednak wiemy, że dziewczynki zmarły od obrażeń głowy zadanych ciężkim narzędziem. Starsza z nich została prawdopodobnie zgwałcona. Piszę "prawdopodobnie", ponieważ informacje na ten temat są niejednoznaczne. A obdukcje w tamtych czasach często pozostawiały wiele do życzenia.
Kilka godzin po odkryciu ciał policja aresztowała dwóch podejrzanych - Georga Stinney i jego brata Johna. John jednak został wkrótce wypuszczony, a policja skupiła się na Georgu jako jedynym podejrzanym. Do aresztowania miał doprowadzić fakt, że chłopiec widział ofiary dzień wcześniej, oraz że w Alcolu miał opinię raczej niesympatycznego chłopca.
Czternastolatek został przesłuchany i, według relacji szeryfa, przyznał się do winy. Nie sporządzono jednak nigdy raportu czy transkryptu z rozmowy. Rodzicom nie pozwolono uczestniczyć w przesłuchaniu. Aresztowany chłopak był prawdopodobnie zastraszany, a gdy przyznał się do winy podobno nagrodzono go lodami. Według szeryfa pracującego przy sprawie George zaprowadził policjantów do miejsca przy torach, gdzie porzucił narzędzie zbrodni - fragment szyny kolejowej.
Zanim przejdę do jego procesu, musimy przyjrzeć się trochę miastu Alcolu. Na Amerykańskim Południu w 1944 roku przepaść pomiędzy białymi i czarnymi była wciąż głęboka jak Rów Mariański. Czarni i biali żyli w osobnych częściach miasta, mieli nawet osobne szkoły i kościoły. Czarny chłopak oskarżony o gwałt i morderstwo dwóch białych dziewczynek wywołał oczywiście wielkie emocje wśród białej populacji miasta - sprawa była tak poważna, że Stinney musiał zostać przetransportowany do aresztu w innym mieście, aby uniknąć linczu.
Proces Georga Stinney trwał tylko kilka godzin. Sędziowie z Ławy Przysięgłych podjęli decyzję w zaledwie 10 minut - uznali Georga za winnego podwójnego morderstwa. Chłopak został skazany na karę śmierci.
Zwykle, gdy przysięgli naradzają się tak krótko, przeciw oskarżonemu muszą istnieć jakieś solidne, niepodważalne dowody. Niestety nie wiemy, jak było w tym przypadku, ponieważ nie stworzono żadnego transkryptu z przebiegu procesu.
Całą historię mogła przypłacić życiem też rodzina Georga. W dzień aresztowania chłopca jego ojciec stracił pracę w miejscowymi młynie, nakazano mu też w trybie natychmiastowym opuścić dom pracowniczy. Całe miasto aż wrzało i rodzina zaczęła obawiać się, że i oni padną ofiarą linczu. Jeszcze tej samej nocy przeprowadzili się do krewnych w innej miejscowości.
Czy George Stinney był istotnie winny i krótki proces był spowodowany brakiem jakichkolwiek wątpliwości, co do jego winy? Czy może policja chciała złapać i skazać pierwszego lepszego podejrzanego, a ława przysięgłych (składająca się podobno tylko z białych ludzi) została zmanipulowana? Żeby odpowiedzieć sobie na to pytanie musielibyśmy porządnie przeanalizować wszystkie dowody oskarżenia i obrony, jakie zostały zaprezentowane w czasie procesu. Tylko, że właśnie nie bardzo możemy, bo nikt procesu nie udokumentował. Mamy tylko kilka przekazów i lokalnych artykułów, do których należałoby podejść z ograniczonym zaufaniem.
Jedno można powiedzieć jednak na pewno. George Stinney i jego rodzina zostali potraktowani skandalicznie i czternastolatek na pewno nie miał uczciwego procesu. Adwokat reprezentujący Stinneya nawet nie kłopotał się ze złożeniem odwołania od wyroku, czym mógł uratować chłopakowi życie. Stwierdził, że to i tak nie ma sensu, bo rodzina Georga nie ma na to pieniędzy.
Proces był krótki i wielu świadkom nie pozwolono nawet zeznawać. Jednym z ważniejszych, i zdecydowanie kluczowym świadkiem, który jednak nigdy w sądzie się nie pojawił, była Amie, młodsza siostra Georga. Amie spędziła z Georgem praktycznie cały dzień, zapewniając mu alibi na czas morderstwa. Jednak rodzina chłopca nawet nie pojawiła się w sądzie bojąc się agresji ze strony ludzi, którzy przyszli oglądać proces (według innego źródła, jego rodzice przyszli do sądu, lecz nie zostali wpuszczeni do środka).
W 2013 adwokat z Manning w Karolinie Południowej, Matt Burgess, przypadkiem natknął się na teczkę zawierającą kilka dokumentów ze sprawy Stinneya. Historia bardzo go zainteresowała i wkrótce doszedł do wniosku, że Stinney musiał być niewinny i postanowił doprowadzić do pośmiertnego uniewinnienia i oczyszczenia jego imienia.
Jego praca przyniosła kilka ciekawych rezultatów. Burgess odkrył, że George w momencie aresztowania ważył zaledwie 40 kilogramów. Zdecydowanie zbyt mało, aby unieść i uderzyć kogoś w głowę metalową szyną. W szczególności, że dziewczynki były dwie, i to jeszcze na rowerach. Gdyby spróbował je zaatakować jednej z nich zapewne udałoby się uciec. To może wskazywać na to, że sprawca albo był silniejszy, albo było ich kilku. Dodatkowo, Burgess odnalazł kilka dokumentów medycznych z oględzin zwłok. Burgess skonsultował je z kilkoma medykami i przypuszcza, że rany głowy wcale nie zostały zadane szyną czy prętem, lecz raczej młotkiem, lub czymś podobnym. Zatem cała historia o tym, że Stinney zaprowadził policjantów w miejsce, gdzie ukrył narzędzie zbrodni zaczyna upadać.
Burgess odkrył też, że jednym z mężczyzn biorących udział w poszukiwaniach był prominentny działacz i przedsiębiorca George Burke Sr. Burke był obecny przy znalezieniu zwłok i wiedział wiele o aresztowaniu Georga. Był też obecny podczas wstępnego rozpatrzenia sprawy w biurze koronera. Pomimo to, jakimś cudem, pojawia się również na liście przysięgłych, którzy orzekli o winie chłopca. Ława przysięgłych z założenia ma być bezstronna i niezaangażowana wcześniej w sprawę, tak aby podejść do sprawy obiektywnie i podjąć decyzję jedynie na podstawie faktów przedstawionych w sądzie. Burke mając wpływy i pieniądze jednak wepchał się wszędzie, gdzie to tylko możliwe, prawdopodobnie chcąc doprowadzić do skazania Stinneya. Niektórzy teoretyzują, że to sam Burke był mordercą, albo przynajmniej wiedział, kto nim jest i chciał go chronić.
Sędzia skazał Georga Stinney na karę śmierci na krześle elektrycznym. Karę wykonano 16 czerwca 1944 roku, niecałe trzy miesiące po śmierci dziewczynek. Tego dnia do samego końca George dzierżył w rękach Biblię, którą podobno w ostatnich dniach życia gorliwie czytał. Na pytanie, czy ma jakieś ostatnie słowa odpowiedział tylko "no, sir".
Możliwe, że pamiętacie, że w "Zielonej Mili" egzekucja na krześle elektrycznym nie poszła zgodnie z planem. To najwyraźniej również nie była tylko fantazja autora. Krzesła elektryczne nie były projektowane z myślą o małych chłopcach - krzesło, jak i przymocowane do niego pasy były za duże dla drobnego Georga. Wiele osób, w tym rodziny zmarłych dziewczynek, jak i podobno George Burke, przyszło obejrzeć wykonanie wyroku. Ku przerażeniu oglądających w pewnym momencie z twarzy Georga spadła chusta, która również okazała się być zbyt duża, ukazując jego wykrzywioną w bólu i przerażeniu twarz. Przypuszczam, że nikt z obecnych do końca życia nie zapomniał tego widoku. I jeżeli mam zgadywać, to wątpię, aby dał rodzinom ofiary ukojenie.
W ubiegłą niedzielę podczas rozdania nagród Akademii Filmowej wielu czarnoskórych twórców i wiele filmów o problemie nierówności rasowych zostało nagrodzonych Oskarami. Aż ciężko uwierzyć, że ta historia nieuczciwego procesu i niesprawiedliwości wobec małego Afroamerykanina wydarzyła się zaledwie 75 lat temu. Czytając o tym, miałam wrażenie, że czytam o bardzo starych i zacofanych czasach. Aż ciężko uwierzyć, jak wiele zmieniło się w ciągu tych 75 lat, które upłynęły już od morderstwa.
źródła:
https://www.postandcourier.com/news/special_reports/quest-to-clear-george-stinney-s-name-draws-new-scrutiny/article_1f4a8474-292b-11e8-bd9f-d334d74b4604.html
https://allthatsinteresting.com/george-stinney-jr
Zwykle, gdy przysięgli naradzają się tak krótko, przeciw oskarżonemu muszą istnieć jakieś solidne, niepodważalne dowody. Niestety nie wiemy, jak było w tym przypadku, ponieważ nie stworzono żadnego transkryptu z przebiegu procesu.
Całą historię mogła przypłacić życiem też rodzina Georga. W dzień aresztowania chłopca jego ojciec stracił pracę w miejscowymi młynie, nakazano mu też w trybie natychmiastowym opuścić dom pracowniczy. Całe miasto aż wrzało i rodzina zaczęła obawiać się, że i oni padną ofiarą linczu. Jeszcze tej samej nocy przeprowadzili się do krewnych w innej miejscowości.
Czy George Stinney był istotnie winny i krótki proces był spowodowany brakiem jakichkolwiek wątpliwości, co do jego winy? Czy może policja chciała złapać i skazać pierwszego lepszego podejrzanego, a ława przysięgłych (składająca się podobno tylko z białych ludzi) została zmanipulowana? Żeby odpowiedzieć sobie na to pytanie musielibyśmy porządnie przeanalizować wszystkie dowody oskarżenia i obrony, jakie zostały zaprezentowane w czasie procesu. Tylko, że właśnie nie bardzo możemy, bo nikt procesu nie udokumentował. Mamy tylko kilka przekazów i lokalnych artykułów, do których należałoby podejść z ograniczonym zaufaniem.
Jedno można powiedzieć jednak na pewno. George Stinney i jego rodzina zostali potraktowani skandalicznie i czternastolatek na pewno nie miał uczciwego procesu. Adwokat reprezentujący Stinneya nawet nie kłopotał się ze złożeniem odwołania od wyroku, czym mógł uratować chłopakowi życie. Stwierdził, że to i tak nie ma sensu, bo rodzina Georga nie ma na to pieniędzy.
Proces był krótki i wielu świadkom nie pozwolono nawet zeznawać. Jednym z ważniejszych, i zdecydowanie kluczowym świadkiem, który jednak nigdy w sądzie się nie pojawił, była Amie, młodsza siostra Georga. Amie spędziła z Georgem praktycznie cały dzień, zapewniając mu alibi na czas morderstwa. Jednak rodzina chłopca nawet nie pojawiła się w sądzie bojąc się agresji ze strony ludzi, którzy przyszli oglądać proces (według innego źródła, jego rodzice przyszli do sądu, lecz nie zostali wpuszczeni do środka).
W 2013 adwokat z Manning w Karolinie Południowej, Matt Burgess, przypadkiem natknął się na teczkę zawierającą kilka dokumentów ze sprawy Stinneya. Historia bardzo go zainteresowała i wkrótce doszedł do wniosku, że Stinney musiał być niewinny i postanowił doprowadzić do pośmiertnego uniewinnienia i oczyszczenia jego imienia.
Jego praca przyniosła kilka ciekawych rezultatów. Burgess odkrył, że George w momencie aresztowania ważył zaledwie 40 kilogramów. Zdecydowanie zbyt mało, aby unieść i uderzyć kogoś w głowę metalową szyną. W szczególności, że dziewczynki były dwie, i to jeszcze na rowerach. Gdyby spróbował je zaatakować jednej z nich zapewne udałoby się uciec. To może wskazywać na to, że sprawca albo był silniejszy, albo było ich kilku. Dodatkowo, Burgess odnalazł kilka dokumentów medycznych z oględzin zwłok. Burgess skonsultował je z kilkoma medykami i przypuszcza, że rany głowy wcale nie zostały zadane szyną czy prętem, lecz raczej młotkiem, lub czymś podobnym. Zatem cała historia o tym, że Stinney zaprowadził policjantów w miejsce, gdzie ukrył narzędzie zbrodni zaczyna upadać.
Burgess odkrył też, że jednym z mężczyzn biorących udział w poszukiwaniach był prominentny działacz i przedsiębiorca George Burke Sr. Burke był obecny przy znalezieniu zwłok i wiedział wiele o aresztowaniu Georga. Był też obecny podczas wstępnego rozpatrzenia sprawy w biurze koronera. Pomimo to, jakimś cudem, pojawia się również na liście przysięgłych, którzy orzekli o winie chłopca. Ława przysięgłych z założenia ma być bezstronna i niezaangażowana wcześniej w sprawę, tak aby podejść do sprawy obiektywnie i podjąć decyzję jedynie na podstawie faktów przedstawionych w sądzie. Burke mając wpływy i pieniądze jednak wepchał się wszędzie, gdzie to tylko możliwe, prawdopodobnie chcąc doprowadzić do skazania Stinneya. Niektórzy teoretyzują, że to sam Burke był mordercą, albo przynajmniej wiedział, kto nim jest i chciał go chronić.
Sędzia skazał Georga Stinney na karę śmierci na krześle elektrycznym. Karę wykonano 16 czerwca 1944 roku, niecałe trzy miesiące po śmierci dziewczynek. Tego dnia do samego końca George dzierżył w rękach Biblię, którą podobno w ostatnich dniach życia gorliwie czytał. Na pytanie, czy ma jakieś ostatnie słowa odpowiedział tylko "no, sir".
Możliwe, że pamiętacie, że w "Zielonej Mili" egzekucja na krześle elektrycznym nie poszła zgodnie z planem. To najwyraźniej również nie była tylko fantazja autora. Krzesła elektryczne nie były projektowane z myślą o małych chłopcach - krzesło, jak i przymocowane do niego pasy były za duże dla drobnego Georga. Wiele osób, w tym rodziny zmarłych dziewczynek, jak i podobno George Burke, przyszło obejrzeć wykonanie wyroku. Ku przerażeniu oglądających w pewnym momencie z twarzy Georga spadła chusta, która również okazała się być zbyt duża, ukazując jego wykrzywioną w bólu i przerażeniu twarz. Przypuszczam, że nikt z obecnych do końca życia nie zapomniał tego widoku. I jeżeli mam zgadywać, to wątpię, aby dał rodzinom ofiary ukojenie.
W ubiegłą niedzielę podczas rozdania nagród Akademii Filmowej wielu czarnoskórych twórców i wiele filmów o problemie nierówności rasowych zostało nagrodzonych Oskarami. Aż ciężko uwierzyć, że ta historia nieuczciwego procesu i niesprawiedliwości wobec małego Afroamerykanina wydarzyła się zaledwie 75 lat temu. Czytając o tym, miałam wrażenie, że czytam o bardzo starych i zacofanych czasach. Aż ciężko uwierzyć, jak wiele zmieniło się w ciągu tych 75 lat, które upłynęły już od morderstwa.
źródła:
https://www.postandcourier.com/news/special_reports/quest-to-clear-george-stinney-s-name-draws-new-scrutiny/article_1f4a8474-292b-11e8-bd9f-d334d74b4604.html
https://allthatsinteresting.com/george-stinney-jr
Strasznie przykra historia
ReplyDeleteTo już setny wpis, życzę, aby zapału starczyło ci jeszcze co najmniej na sto :)
ReplyDeleteTo jest niesamowicie smutna i tragiczna historia. Niewyobrażalna w obecnych czasach...
ReplyDeleteBoże mój, biedny dzieciak, bo to przecież tylko dzieciak i to niewinny.
ReplyDeleteLubię czytać Twoje opowieści na dobranoc :) dzięki, pozdrawiam :)
ReplyDelete"Czytając o tym, miałam wrażenie, że czytam o bardzo starych i zacofanych czasach" - w tym czasie w Polsce dzialy sie o wiele bardziej przerazajace rzeczy.
ReplyDeleteHej, o tej sprawie był inny film. Jeżeli chodzi o Zieloną milę to raczej mało punktów wspólnych.
ReplyDeleteFilm, o którym piszę to Demony przeszłości (1991) z Luis'em Gossett'em Jr'em.
"Upiory przeszłości" - przepraszam za pomyłkę.
Delete