Z jakiegoś powodu bardzo lubię zbrodnie z Australii, wydają się być bardzo specyficzne i zawsze zapadają w pamięć (na przykład Gatton Murders czy Taman Shud).
Często można usłyszeć, że kiedyś było bezpieczniej. Dzieci bawiły się na ulicach i nic im nie groziło. "Kiedyś" było lepiej. Teraz jest źle i niebezpiecznie, dzieci grają w brutalne gry komputerowe, które wychowują ich na morderców, a pedofilia to nowa rzecz. I homoseksualiści też, taka nowa moda. A w ogóle każdy homoseksualista to pedofil. Tak jak każdy pijak to złodziej. Żartuję, ale takie rzeczy można dziś usłyszeć na co dzień, albo przeczytać w Internecie. Nie wiem, kiedy i gdzie istniało to kiedyś, w którym było lepiej i bezpieczniej, ale chciałabym się dowiedzieć.
Na pewno kiedyś ludzie mieli zwyczaj dawać dzieciom większą swobodę. Tak było też w przypadku rodzeństwa Beaumont.
Jane (9lat), Arnna (7lat) i Grant (4lata) mieszkali z rodzicami na przedmieściach Adelaide w roku 1966. 26 stycznia trójka dzieci wsiadła do autobusu, by dostać się na oddaloną o 5 minut drogi plażę i deptak Glenelg. Pogoda była doskonała, a dzieci odbyły podobną wycieczkę dzień wcześniej. Najstarsza z rodzeństwa, Jane, uważała, że jest już wystarczająco dorosła, by samodzielnie zajmować się siostrą i bratem. Dzieci wyruszyły z domu około 10 rano i były oczekiwane z powrotem około godziny 14. Gdy nie wróciły do 19:30 rodzice zaalarmowali policję. W tej historii są już co najmniej dwa elementy, które nie powtórzyłyby się w dzisiejszych czasach - nikt nie puszcza tak małych dzieci na wycieczkę autobusem, nikt również nie czeka tak długo z zawiadomieniem policji, gdy dziecko znika. Kiedyś były lepsze czasy.
Rodzeństwo było bardzo dobrze znane w okolicznych sklepikach w Glenelg. Sprzedawczyni w sklepie ze słodyczami pamiętała, że Jane kupiła tego dnia w jej sklepie drożdżówki i zapłaciła za nie banknotem jednodolarowym, mimo iż matka dała im jedynie monety. Wierzy się, że pieniądze dzieci mogły dostać od wysokiego mężczyzny, z którym były widziane. Mężczyzna miał około trzydziestu lat, jasne włosy i szczupłą, pociągłą twarz. Według świadków bawił się z dziećmi na plaży, a one zdawały się zachowywać przy nim bardzo swobodnie i z ufnością. Według zeznań listonosza, który znał dzieci bardzo dobrze, rodzeństwo znajdowało się na plaży jeszcze o godzinie 15. Biegały po plaży trzymając się za ręce i nikt im nie towarzyszył. Nie wiadomo, dlaczego zatem nie wróciły do domu na 14, lecz przypuszcza się, że listonosz pomylił godziny i widział dzieci wcześniej. Nikt dokładnie nie wie, o której Jane, Arnne i Grant opuścili plażę, oraz z kim. Po ogłoszeniu poszukiwań wiele osób zgłaszało się twierdząc, że widziało dzieci, jednak nie udało się ustalić niczego konkretnego. Kilka miesięcy po zaginięciu wpłynęło zgłoszenie kobiety, która w noc zaginięcia widziała mężczyznę z trójką dzieci wchodzących do opuszczonego domu. Według jej relacji chłopiec wyszedł w nocy na ulicę po czym został złapany agresywnym i gwałtownym ruchem przez mężczyznę i zabrany z powrotem do domu. Rano dom znów wydawał się opuszczony i nikt się już nie pojawił. Nie wiadomo, dlaczego kobieta zwlekała tak długo z tym zgłoszeniem, ani dlaczego nie powiadomiła o tym incydencie policji tej samej nocy (czy kiedyś widok mężczyzny z trójką dzieci wchodzących do opuszczonego domu był czymś normalnym?). W listopadzie 1966 roku pewien holenderski telepata, który zaangażował się w sprawę, wskazał nowo wybudowane magazyny nieopodal szkoły dziewczynek, jako miejsce, gdzie mogą znajdować się zwłoki. Właściciel budynku zorganizował zbiórkę, podczas której udało się zebrać 40 tysięcy dolarów na rozebranie budynku. Jednak najmniejszy ślad prowadzący do rodziny Beaumont nie został znaleziony. Co ciekawe, według śledczych dzieci miały przy sobie około 17 przedmiotów wliczając ręczniki, torby i ubrania. Żadna z tych rzeczy nigdy nie została znaleziona.
Około dwóch lat od zaginięcia rodzice zaczęli otrzymywać listy od Jane, oraz od mężczyzny, który miał je przetrzymywać. Porywacz chciał zwrócić dzieci rodzicom i wyznaczył nawet miejsce spotkania. Państwo Beaumont wraz z prywatnym detektywem udali się we wskazane miejsce, jednak nikt się nie pojawił. Później nadszedł list z wyrzutami, że prywatny detektyw spłoszył mężczyznę i potraktował go jako zagrożenie i zerwanie umowy. Żadne kolejne listy nie nadeszły. Dopiero w latach 90tych nowoczesne metody policyjne pozwoliły zbadać odciski palców i ustalić, że listy zostały napisane przez pewnego nastolatka jako żart.
Rodzice, Jim i Nancy Beaumont spotkali się z dużą sympatią i współczuciem ze strony opinii publicznej. Nikt nie obwiniał ich o zaginięcie dzieci, praktycznie każdy dawał swoim dzieciom taką samo swobodę i uważano to za bezpieczne. Sprawa rodzeństwa Beaumont była jedną z tych, które przypomniały społeczeństwu, że nigdy i nigdzie nie można czuć się zupełnie bezpiecznie.
Jest kilka spraw zaginięć z lat 70, 80 i 90 łączonych z tą sprawą, ale o tym może kiedy indziej.
Warto może jeszcze wspomnieć, że Jim i Nancy Beaumont żyją do dziś i mają kolejno po 90 i 88 lat.
https://www.newidea.com.au/beaumont-children-witness-comes-forward
https://www.theguardian.com/australia-news/2018/feb/02/beaumont-children-police-hoping-for-success-at-new-dig
https://en.wikipedia.org/wiki/Disappearance_of_the_Beaumont_children
Arnne, Grant i Jane |
Rodzeństwo było bardzo dobrze znane w okolicznych sklepikach w Glenelg. Sprzedawczyni w sklepie ze słodyczami pamiętała, że Jane kupiła tego dnia w jej sklepie drożdżówki i zapłaciła za nie banknotem jednodolarowym, mimo iż matka dała im jedynie monety. Wierzy się, że pieniądze dzieci mogły dostać od wysokiego mężczyzny, z którym były widziane. Mężczyzna miał około trzydziestu lat, jasne włosy i szczupłą, pociągłą twarz. Według świadków bawił się z dziećmi na plaży, a one zdawały się zachowywać przy nim bardzo swobodnie i z ufnością. Według zeznań listonosza, który znał dzieci bardzo dobrze, rodzeństwo znajdowało się na plaży jeszcze o godzinie 15. Biegały po plaży trzymając się za ręce i nikt im nie towarzyszył. Nie wiadomo, dlaczego zatem nie wróciły do domu na 14, lecz przypuszcza się, że listonosz pomylił godziny i widział dzieci wcześniej. Nikt dokładnie nie wie, o której Jane, Arnne i Grant opuścili plażę, oraz z kim. Po ogłoszeniu poszukiwań wiele osób zgłaszało się twierdząc, że widziało dzieci, jednak nie udało się ustalić niczego konkretnego. Kilka miesięcy po zaginięciu wpłynęło zgłoszenie kobiety, która w noc zaginięcia widziała mężczyznę z trójką dzieci wchodzących do opuszczonego domu. Według jej relacji chłopiec wyszedł w nocy na ulicę po czym został złapany agresywnym i gwałtownym ruchem przez mężczyznę i zabrany z powrotem do domu. Rano dom znów wydawał się opuszczony i nikt się już nie pojawił. Nie wiadomo, dlaczego kobieta zwlekała tak długo z tym zgłoszeniem, ani dlaczego nie powiadomiła o tym incydencie policji tej samej nocy (czy kiedyś widok mężczyzny z trójką dzieci wchodzących do opuszczonego domu był czymś normalnym?). W listopadzie 1966 roku pewien holenderski telepata, który zaangażował się w sprawę, wskazał nowo wybudowane magazyny nieopodal szkoły dziewczynek, jako miejsce, gdzie mogą znajdować się zwłoki. Właściciel budynku zorganizował zbiórkę, podczas której udało się zebrać 40 tysięcy dolarów na rozebranie budynku. Jednak najmniejszy ślad prowadzący do rodziny Beaumont nie został znaleziony. Co ciekawe, według śledczych dzieci miały przy sobie około 17 przedmiotów wliczając ręczniki, torby i ubrania. Żadna z tych rzeczy nigdy nie została znaleziona.
Plaża Glenelg w latach 60. |
Około dwóch lat od zaginięcia rodzice zaczęli otrzymywać listy od Jane, oraz od mężczyzny, który miał je przetrzymywać. Porywacz chciał zwrócić dzieci rodzicom i wyznaczył nawet miejsce spotkania. Państwo Beaumont wraz z prywatnym detektywem udali się we wskazane miejsce, jednak nikt się nie pojawił. Później nadszedł list z wyrzutami, że prywatny detektyw spłoszył mężczyznę i potraktował go jako zagrożenie i zerwanie umowy. Żadne kolejne listy nie nadeszły. Dopiero w latach 90tych nowoczesne metody policyjne pozwoliły zbadać odciski palców i ustalić, że listy zostały napisane przez pewnego nastolatka jako żart.
Rodzice, Jim i Nancy Beaumont spotkali się z dużą sympatią i współczuciem ze strony opinii publicznej. Nikt nie obwiniał ich o zaginięcie dzieci, praktycznie każdy dawał swoim dzieciom taką samo swobodę i uważano to za bezpieczne. Sprawa rodzeństwa Beaumont była jedną z tych, które przypomniały społeczeństwu, że nigdy i nigdzie nie można czuć się zupełnie bezpiecznie.
Jest kilka spraw zaginięć z lat 70, 80 i 90 łączonych z tą sprawą, ale o tym może kiedy indziej.
Warto może jeszcze wspomnieć, że Jim i Nancy Beaumont żyją do dziś i mają kolejno po 90 i 88 lat.
https://www.newidea.com.au/beaumont-children-witness-comes-forward
https://www.theguardian.com/australia-news/2018/feb/02/beaumont-children-police-hoping-for-success-at-new-dig
https://en.wikipedia.org/wiki/Disappearance_of_the_Beaumont_children
Witam,niedawno trafilam na Pani bloga,duzo z tych spraw znalam jednak o niektorych dzieki Pani sie dowiedzialam. Jesli lubi Pani sprawy z Australii proponuje sprawe pt.Azaria Chamberlain.
ReplyDeletePozdrawiam.
Straszne, do końca życia nie wiedzieć co mogło się stać z twoimi dziećmi. Nie wiem jak sama mogłabym egzystować każdego kolejnego dnia, ciągle czekając, ciągle mając nadzieję. I tak przez 50 lat. Bardzo fajny blog, o ile "fajnosc" pasuje do tak smutnych tematów, poruszanych tutaj :)
ReplyDelete