Wyspy Flannana to małe wysepki
(zaledwie 0,5 km powierzchni), należące do archipelagu szkockich
Hebrydów Zewnętrznych. Były zamieszkane do XIX wieku, a obecnie na
jednej z nich, Eilean Mòr, znajduje się jedynie latarnia morska. Nie
wyróżniały by się niczym spośród tysięcy innych wysp, gdyby nie
historia, która wydarzyła się tam w 1900 roku.
W połowie grudnia statki przepływające w okolicy wyspy zauważyły, że latarnia nie funkcjonuje, a trzej latarnicy, którzy mieli być na niej obecni, nie odpowiadali na wystrzeliwane flary. Z powodu złych warunków pogodowych, statek ratunkowy przybył na wyspę dopiero 26 grudnia. Na Eilean Mor nie było żywej duszy. Zarówno furtka przy ogrodzeniu, jak i drzwi do latarni były zamknięte na klucz, lecz w środku nie było nikogo. Część mieszkalna wyglądała, jakby ktoś opuścił ją w pośpiechu. Łóżka były niepościelone, a jedno z krzeseł w jadali przewrócone. Co najbardziej niepokojące, okrycie wierzchnie jednego z latarników pozostało na wieszaku, a przebywanie na zewnątrz w grudniu bez odpowiedniego ubrania groziło rychłą hipotermią. Oględziny wyspy wykazały, że jedna z jej stron została wyjątkowo zniszczona przez sztorm, znaleziono tam również roztrzaskaną skrzynkę z narzędziami. Jednak latarnicy prowadzili dziennik do dnia 15 grudnia i wiadomo, że te zniszczenia powstały, gdy wszyscy byli jeszcze cali i zdrowi.
Zastanawiające mogą być zegary – ustalono, że nie były nakręcane mniej więcej od tygodnia, natomiast dziennik wskazywał na 11 dni.
Oczywiście najbardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem zdaje się być tzw. fala wyjątkowa, która potrafi sięgać nawet do 30 metrów i która zmyła latarników w czasie sztormu, gdy przebywali na zewnątrz. Możliwe jest, że któryś z nich uległ wypadkowi lub został zmyty przez falę, a wtedy jego kompan pognał po pomoc po trzeciego mężczyznę znajdującego się w latarni. Ten wybiegł w pośpiechu, przewracając krzesło i nie zakładając płaszcza, a przy próbie ratunku wszyscy zginęli. Jednak tej teorii przeczy latarnia i furtka zamknięte na klucz (kto biegnąc na ratunek koledze zamyka drzwi na bezludnej wyspie?). Inne spekulacje mówiły o tym, że jeden z latarników był chory psychicznie (a jak wiemy izolacja nie działa na psychikę dobrze), zamordował swoich kolegów, ich ciała wrzucił do morza, po czym sam popełnił samobójstwo. Możliwe też, że z nieznanych powodów zostali uprowadzeni lub odpłynęli z kimś dobrowolnie i nigdy nie dali znaku życia.
W połowie grudnia statki przepływające w okolicy wyspy zauważyły, że latarnia nie funkcjonuje, a trzej latarnicy, którzy mieli być na niej obecni, nie odpowiadali na wystrzeliwane flary. Z powodu złych warunków pogodowych, statek ratunkowy przybył na wyspę dopiero 26 grudnia. Na Eilean Mor nie było żywej duszy. Zarówno furtka przy ogrodzeniu, jak i drzwi do latarni były zamknięte na klucz, lecz w środku nie było nikogo. Część mieszkalna wyglądała, jakby ktoś opuścił ją w pośpiechu. Łóżka były niepościelone, a jedno z krzeseł w jadali przewrócone. Co najbardziej niepokojące, okrycie wierzchnie jednego z latarników pozostało na wieszaku, a przebywanie na zewnątrz w grudniu bez odpowiedniego ubrania groziło rychłą hipotermią. Oględziny wyspy wykazały, że jedna z jej stron została wyjątkowo zniszczona przez sztorm, znaleziono tam również roztrzaskaną skrzynkę z narzędziami. Jednak latarnicy prowadzili dziennik do dnia 15 grudnia i wiadomo, że te zniszczenia powstały, gdy wszyscy byli jeszcze cali i zdrowi.
Zastanawiające mogą być zegary – ustalono, że nie były nakręcane mniej więcej od tygodnia, natomiast dziennik wskazywał na 11 dni.
Oczywiście najbardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem zdaje się być tzw. fala wyjątkowa, która potrafi sięgać nawet do 30 metrów i która zmyła latarników w czasie sztormu, gdy przebywali na zewnątrz. Możliwe jest, że któryś z nich uległ wypadkowi lub został zmyty przez falę, a wtedy jego kompan pognał po pomoc po trzeciego mężczyznę znajdującego się w latarni. Ten wybiegł w pośpiechu, przewracając krzesło i nie zakładając płaszcza, a przy próbie ratunku wszyscy zginęli. Jednak tej teorii przeczy latarnia i furtka zamknięte na klucz (kto biegnąc na ratunek koledze zamyka drzwi na bezludnej wyspie?). Inne spekulacje mówiły o tym, że jeden z latarników był chory psychicznie (a jak wiemy izolacja nie działa na psychikę dobrze), zamordował swoich kolegów, ich ciała wrzucił do morza, po czym sam popełnił samobójstwo. Możliwe też, że z nieznanych powodów zostali uprowadzeni lub odpłynęli z kimś dobrowolnie i nigdy nie dali znaku życia.
Idąc za wikipedią: Seria wyjątkowo wysokich fal następujących bezpośrednio po sobie nazywana jest w żargonie marynarskim "trzema siostrami" - w Edynburgu jest pub o nazwie 3 Sisters :)
ReplyDelete